Teksty z cyklu Tak tylko mówię to krótkie opowiastki w barowym stylu; bardziej lub mniej prawdziwe, z puentą lub bez, jedne ciekawsze, inne wcale. Takie tam, gadanie.
Do świadomości przywrócił mnie odgłos tłuczonego szkła. Ktoś dostał w mordę, ale co najgorsze stracił wszystkie drinki ustawione na stoliku. Trzech gości o wyglądzie przeciętnego pracownika administracyjnego szybkim krokiem, ze zdumieniem twardo wyrysowanym na twarzach - no i z jednym skwaszonym nosem - oddaliło się od ogródka baru Infinity w Łodzi. Przy okazji do ewakuacji motywował ich dryblas, który jednemu z kolesi zrobił z mordy worek treningowy.
Do świadomości przywrócił mnie odgłos tłuczonego szkła. Ktoś dostał w mordę, ale co najgorsze stracił wszystkie drinki ustawione na stoliku. Trzech gości o wyglądzie przeciętnego pracownika administracyjnego szybkim krokiem, ze zdumieniem twardo wyrysowanym na twarzach - no i z jednym skwaszonym nosem - oddaliło się od ogródka baru Infinity w Łodzi. Przy okazji do ewakuacji motywował ich dryblas, który jednemu z kolesi zrobił z mordy worek treningowy.
"O kurwa" wrzuciłem kurwę do swojej szklanki od piwa, po czym, nie bardzo wiedząc co zrobić następnie, napiłem się go. Nie poczułem smaku, tylko bąbelki. Albo tę kurwę, co nią przed chwilą rzuciłem.
"Ej! To mój browar do chuja!" do stolika doskoczył jakiś najebany typ i chwycił za szklankę. Zataczał się jak jakiś niedorozwój i tak samo się zachowywał. Swoją drogą, ciekawe jak wygląda taki schlany opóźniony...
"Tu jest twój browar, debilu!" kilka stolików dalej kumple pijanego retarda lali ze śmiechu ze stanu swojego ziomka. Ten niewiele myśląc niemal rzucił moje piwo na stolik i poczłapał po swoje. Po drodze się jeszcze wywalił z krzesłem, a jego przyjaciele dostali małpiego rozumu; podskakiwali przytrzymując się za krok i rżąc wskazywali wijące się na ziemi zwłoki koleżki.
"Co tu się odpierdala?" w głowie zmaterializowała mi się pierwsze sensowna myśl. Spojrzałem na zegarek. Była 8. Westchnąłem ciężko. Jak się tu znalazłem? I co najważniejsze, dlaczego piję sam? Czyżby podświadomie mój organizm przyznał, że jestem alkoholikiem? Westchnąłem jeszcze raz. I jeszcze dwa razy. Nic się nie zmieniło. Wciąż byłem schlany i w mentalnej rozsypce. W dodatku zgubiłem parasol matki, który był jakąś ważną rodzinną pamiątką. Byłem w dupie.
Wyciągnąłem telefon i zacząłem przeglądać album ze zdjęciami. O 6 zrobiłem sobie selfie z jakimś czarnym gościem, tu w ogródku. Teraz go nie było. W jego miejsce wszedł jeszcze ciemniejszy, niższy i z wąsem. Siedział przy stoliku z dryblasem, który pobił urzędników. Około 4 musiałem przyjść do Infinity, bo znalazłem rozmazaną fote z neonowymi światłami. Wcześniej na pewno odbiłem się od Krańcoofki i Biblioteki, bo w kieszeniach znalazłem podkładki do piwa i ulotki. A wszystko zaczęło się od darmowych Negroni w Scenografii z okazji jakiegoś festiwalu barmanów. Drink wytrawny, dobry, bogaty w smaki, jednakże nie do chlania, a my byliśmy spragnieni; wraz z Bocianem - wieloletnim towarzyszem przygód na rauszu - i paroma innymi osobami zakończyliśmy degustację po pierwszym łyku i dalej piliśmy na szybkości lub z sokiem zdjętym z czyjegoś stolika. Sytuacja wyglądała trochę tak jakbyśmy za bardzo się rozpędzili i w tym pędzie po kolei pogubili siebie nawzajem.
Dryblas i czarny wstali nagle i wraz z inną dwójką gości, ubranych w stylu gwiazd hip hopu, weszli do lokalu. Raperzy zatrzymali się przy barze zamieniając z kimś parę słów. Pomyślałem, że zaraz kolejka do kibla zrobi się taka, że prędzej zleje się w gacie niż znajdę dogodną bramę. Czmychnąłem więc szybko i stanąłem przed wejściem do klopa. Gdy przyszła pozostała dwójka, dryblas i czarny wyszli z kabiny, przekazali koks ziomkom, a ci podekscytowani wleźli za nich. Stałem więc tak czując krople moczu spływające mi po kolanach, a tamci se ćpali.
Gdy wróciłem na miejsce, rozejrzałem się dokładniej i zauważyłem, że co jakieś pół godziny coraz to nowe osoby wstają i grupką trzech-czterech łebków wędrują do kibla. Z drugiej strony, czego można było się spodziewać rano w barze, w którym zbierają się wszelkie niedopitki z wieczornych imprez. Jak inaczej utrzymać najwyższe obroty, nie wysypując sobie uprzednio węgorza na oszczaną deskę kibla?
W końcu skończyło mi się piwo i zdecydowałem, że muszę znaleźć moją zgubę. Miałem wystarczająco czasu, żeby odtworzyć mniej więcej ciąg wydarzeń i byłem niemal pewien, że parasolka została w którejś eNce, bo zdaje się, wsiadłem do niewłaściwej i ze złości polazłem jeszcze się dopić.
Zadzwoniłem do biura MPK i zostałem przekierowany do zajezdni autobusowej na Limanowskiego. Okazało się, że parasolka jest i czeka i że mogę śmiało po nią przyjeżdżać. Zebrałem się więc i pojechałem tramwajem lekko przysypiając.
Okazało się, że trafiłem do poPRLowskich katakumb ze starymi pijakami. Na miejscu przywitał mnie śmieszny, krępy ochroniarz o nerwowym głosie. Oznajmił, że muszę poczekać na jego kolegę, bo on posterunku zostawić nie może. Ledwo zacząłem czekać, ten zmienił zdanie i ruszył pędem przez ciemny, brzydki korytarz. Musiałem za nim biec, bo tak leciał skubany.
Wpadliśmy do pokoju, powiedzmy - operacyjnego - w którym zbiera się większość kierowców. Zajebało proszkiem do prania i potem.
"...bo ty jesteś jeszcze napierdolony, Stachu!" rzucił jeden z kierowców do drugiego i lekko się zmieszali, gdy wszedłem. Kazano mi poczekać i znów, nim w ogóle jakieś czekanie się zaczęło, dostałem do łapy parasolkę. Obejrzałem ją. To nie była ta, ale wziąłem, bo facet, który mi ją wręczył był niezmiernie zadowolony, że pojawił się właściciel. Chyba dlatego, że nie musiał spisywać protokołu znajdźki.
"Się zdziwiłem, że pan te parasolkę zostawił jak tak lało przecież" kierowca miał ubaw z mojego braku logicznego myślenia.
"Tak mi się dobrze jechało, że zapomniałem" odbiłem piłeczkę i w akompaniamencie kilku innych gardłem pochichraliśmy się trochę, aż zapadła niezręczna cisza i zacząłem ewakuacje.
Podziękowałem parę razy i wycofałem się do automatu z napojami, bo czułem, że zbliża się kac morderca. Kątem oka zerknąłem jeszcze raz na krzątających się po pomieszczeniu kierowców. Każdy miał stereotypowy, wystający brzuch piwny, co drugi nosił wąsy, a co trzeci plamy potu pod pachami. Wszyscy byli też grubo po czterdziestce co można w sumie uznać za plus - doświadczony drajwer nawet po pijaku dojedzie.
0 komentarze:
Prześlij komentarz