Żyjemy w świecie nieustannej manipulacji. Od informacyjnej zawieruchy po marketingowe kłamstewka, na każdym kroku wciska się nam ślicznie opakowane bombonierki wypchane kupskiem lub, w najlepszym wypadku, nie do końca świeżym produktem. Nawet mając głowę na karku nie sposób nie dać się nabrać; nie idzie przecież zbojkotować wszystkiego nie uciekając od cywilizacji w otchłań amazońskiej puszczy. Nie inaczej jest z najnowszą produkcją Marvela.
Hype na Deadpoola sięgnął zenitu gdy tytuł wszedł na ekrany kin i szczyty Box Office. Znajomi, z których żadni fanboye, rozpływali się nad komediowym kunsztem komiksowego antybohatera. Zewsząd doszły mnie słuchy, że naprawdę warto, że to taki film jakim był pierwszy Avengers. Dlatego też, gdy padło hasło "Idziemy na Deadpoola", wskoczyłem w furę i pognałem do multiplebsu. No i się przejechałem.
Historia zawarta w obrazie Tima Millera to standardowy do bólu pierd o...no właśnie, nie do końca wiadomo o czym. O staniu się lepszym człowiekiem? Bohaterem? Historia romantyczna, jak głoszą banery reklamowe? A może opowieść o zwykłym fiucie, który kierowany chęcią zemsty zabija ludzi i rzuca przy tym kiepskie żarty? Z wielką siłą przychodzi wielka odpowiedzialność, hm? Albo dobra zabawa.
To ostatnie jednak nie dotyczy widza, a twórców, którzy musieli mieć ubaw na myśl jak bardzo mogą wychujać odbiorców na pieniądze. Komediowym fundamentem Deadpoola jest świadomość uczestniczenia w niewychylającej się ponad przeciętność opowieść; główny bohater co chwilę przełamuje czwartą ścianę i zwraca się do widzów z przekazem sugerującym, że autoironia to taka wysublimowana forma żartu, której w kinie rozrywkowym tak niewiele, że teraz to musi być super zabawne. Nie jest.
Wyobraźcie sobie, że zapraszam was na wernisaż pt. "Drzewa świata". Przychodzicie, płacicie mi po dwie dychy i wchodzicie do sali gdzie na każdej ścianie wisi... kartka papieru!!! PAPIER JEST Z DRZEW! Hahahaha! Przecież macie drzewa, tylko w innej formie! Ale was śmiesznie oszukałem, hoho. Boki zrywać!
Albo inny przykład. Wbijacie na film "Jak zabiłem moją matkę"; mimo, że ja jestem biały, moją matkę gra seksowna, młodsza ode mnie, czarnoskóra kobieta. W kulminacyjnym momencie, gdy zamierzam się do decydującego ciosu, spoglądam w obiektyw kamery i zwracam się bezpośrednio do was "Cóż, pewnie zastanawiacie się jak to możliwe, że taka czekoladowa dupcia może być moją matką. To proste, nie starczyło nam hajsu na profesjonalną aktorkę, więc wziąłem Foxy z ulicy. Za sto dolców zgodziła się oblać sztuczną krwią i udawać martwą. No to lecimy, hehehe". W ten sposób przedstawia się nowatorski kunszt komediowy Deadpoola.
Poza tym nużącym "dystansem" filmu do samego siebie, całość zawiera masę żartów skrojonych tak, żeby absolutnie nikogo nie urazić, referencji do amerykańskiego, medialnego półświatka, których polski widz raczej nie zrozumie oraz slapstickowych gagów, w których główną rolę grają genitalia lub tyłek głównego bohatera. Także jeśli wciąż uważacie za zabawne dostać kopa w jaja, to film dla was.
Największym problemem jest chyba sam Deadpool - czy raczej sposób przedstawienia go - który w moim mniemaniu jest chorym psychicznie świrem, który z racji swojej nieśmiertelności nie przejmuje się cierpieniem i śmiercią jakie zadaje innym, a przy okazji ma z tego ubaw. Wiecie, skoro bohatera nie można zabić, to może on zrobić i powiedzieć co mu się żywnie podoba, a to daje z kolei ogromną przestrzeń do nietypowych, pokręconych akcji. Taki przynajmniej wydaje się być komiksowy pierwowzór. W filmie to zwykły kutafon, który w finalnej scenie, gdy Colosus prawi morał o odpowiedzialności za swoje moce, zabija swojego nemesis i jakby nigdy nic następuje happy end. To okrutnie mylące biorąc pod uwagę, że dwójka X-Menów, którzy pojawiają się w filmie, została wysłana, żeby przerwać szał zemsty Deadpoola, a gdy ten finalnie jej dokonuje wszyscy wzruszają ramionami i wracają do domu. Poważnie kurwa?! Poważnie?!
Podsumowując, Deadpool to oszustwo. Okrojony filmik, który - jak to dobrze powiedział Dem - został zrobiony tak, żeby się podobać. Obraz na siłę udaje fajny, robiąc sobie żarty ze swoich niedociągnięć, które z kolei, w moim przekonaniu, są obrazą dla widza. To wcale nie jest śmieszne, zrobić gówno i wskazać je palcem mówiąc "Zrobiłem gówno". Nie, nie, nie. Zostawcie to w spokoju. Szkoda pieniędzy i czasu.
Skoro tak to wygląda to chyba sobie daruję ten seans.
OdpowiedzUsuń