poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Daredevil wart Waszego czasu


Wszystko wskazuje na to, że najnowszy film z uniwersum DC Comics to kupa z niestrawionymi resztkami, które tylko fajni wyjedzą, bo przecież nie od pardonu tymi fanami są.

Przesłanki jakby Batman v Superman miał nie wypalić pojawiały się na każdy kroku drogi tytułu do premiery. Producent strzelał sobie w stopy, kolana i ostatecznie w głowę wypuszczając materiały promocyjne, a w szczególności zwiastun zdradzający z kim tak naprawdę będzie dane zmierzyć się superbohaterom. Trudno byłoby komukolwiek podnieść się po takim faux pas. Film Snydera nie wyszedł dobrze i nie miał prawa w takiej formie – nie przy perfekcyjnie operującym ekspozycją Marvelu; zarówno na dużym, jak i małym ekranie.

I o tym dzisiaj będzie mowa.

Słyszeliście o Daredevil’u? Nie tej abominacji z Affleckiem. O serialu z 2015 wyprodukowanej specjalnie na rzecz platformy Netflix we współpracy ze scenarzystą Marsjanina Andrew Godardem. Całkiem niedawno w sieci zadebiutował drugi sezon. I jest wspaniały.

W produkcji nie sposób nie zauważyć dotyku świetnego pióra wspomnianego wyżej pana. Wielokrotnie seriale zaczynają się z grubej rury i szybko zbierają pokaźne audytorium, by przez następne lata być cieniem pierwszych sezonów i ostatecznie odejść w niepamięć jako mdły tasiemiec bez pomysłu na odpowiednie poprowadzenie historii. Duża część takich produkcji gdzieś w połowie zaczyna być nudna i pretensjonalna w swojej narracji.

W tym przypadku, akcja jest, nawet gdy jej nie ma. To znaczy, gdy Matt Murdock nie kopie tyłków przestępcom jako nocny mściciel, jesteśmy świadkami równie ekscytującej wojaczki literą prawa – jako, że główny bohater, wraz ze wspólnikiem „Foggym”, są właścicielami kancelarii adwokackiej – i prowadzi to zarówno do niespodziewanych zwrotów akcji, które popychają różne wątki do przodu, jak i rozwoju postaci, które widzimy na ekranie. Wszystko to okraszone ciekawymi dialogami i dobrym aktorstwem. W zasadzie, każda akcja ma swoją reakcje i realnie oddziałuje na świat przedstawiony. Szczególnie widać to w drugim sezonie, w którym echa przeszłości (tj. sezonu pierwszego) wpływają na przedstawianą rzeczywistość lub zwiastują wpływ w przyszłości (tj. kolejnych sezonach).

Poza niezwykle satysfakcjonującym sposobie prowadzenia opowieści, mamy również czystą, pierwotną rozrywkę w postaci scen walk. A te są przepiękne. Niekonwencjonalne, kreatywne i przede wszystkim bardzo prawdziwe; nasz antagonista zbiera bencki równie często co je daje, ponieważ poza jedną super umiejętnością, jest człowiekiem z krwi i kości, który też odczuwa ból.



Za każdym razem twórcy operują ciekawymi ujęciami, odpowiednio pasującymi do lokacji, w której znajduje się bohater. Przykładem niech będzie świetna scena walki w korytarzu*, w której wykorzystano tzw. master shot, czyli długie ujęcie – widzimy wtedy jak Daredevil pokonuje kolejne chordy przeciwników sprawnie wykorzystując otoczenie i wchodząc z jego elementami w interakcje. Dodaje to pewnego smaczku i dynamiki, które w połączeniu z efektowną choreografią dają wystarczający zastrzyk podniecenia, żeby wprowadzić widza w zachwyt.

Dla dopełnienia obrazu rozrywki idealnej, twórcy nie zapomnieli o małych szczegółach, które mogą, choć nie muszą, gdy pozostają niezauważone, wzbogacić odbiór. Tak też główny bohater może się potknąć o jakąś rzecz leżącą na podłodze, męczy się i można go zranić. Jego przeciwnicy nie padają od razu jak muchy, a podnoszą się, by walczyć dalej – niektórzy potrafią go nawet zaskoczyć jakimś niekonwencjonalnym ruchem. Do tego zwrócono specjalną uwagę na dźwięki towarzyszące sceną walk, bo to na tym zmyśle polega Daredevil. I ostatecznie, co zauważyłem w nowym sezonie, gdy ktoś dostaje w twarz czymś na tyle twardym, by zostawiło ślad, to zostawia go od razu po uderzeniu. Mała rzecz, a cieszy.

Niestety, sprawny obserwator będzie w stanie zauważyć zarówno szczegóły działające na korzyść produkcji, jak i pewne niedociągnięcia jak np. choreograficzne niedociągnięcia lub niewielkie montażowe przeskoki.  Niewiele tego, ale się zdarza. Widocznie nie można mieć wszystkiego.



Jeśli zaś chodzi o dobór aktorów, toż to przecież Marvel – oczywiście zrobili to wspaniale. Zarówno główny bohater, jak i postacie poboczne, dają się poznać na tyle, żeby chcieć wiedzieć o nich więcej, a obserwowanie ich rozwoju z odcinka na odcinek jest jednym z elementów, który trzyma fabułę w pionie. Dodatkowo, co już nie jest takie oczywiste, również casting do ról złoczyńców okazał się strzałem w dziesiątkę. W filmach Marvela, jedynym złym, który zapadł mi i wielu innym w pamięć był Loki. W Daredevilu pojawia się m.in. Nobu, Electra, Kingpin, i Punisher. Wszyscy dobrani perfekcyjnie, pozostawiający ślad w głowach serialowych postaci i widza. Warto szczególną uwagę zwrócić na dwóch ostatnich, granych kolejno przez Vincenta D’Onfrio oraz Jona Bernthala, którzy faktycznie potrafią być zastraszający i zadziwiająco prawdziwi.

Mógłbym jeszcze opowiadać wiele, ale nie obyłoby się bez spojlerów, a chcę tym tekstem zachęcić jak największą liczbę odbiorców, by dały sobie szansę na odświeżone „kino” akcji na małym ekranie. Daredevil to serial idealny, bez przestojów, ze świetnymi dialogami i rozwojem postaci na jaki telewizja czekała od dawna.


*Dla szukających potwierdzenia moich słów; wspomniana scena [KLIK]

0 komentarze:

Prześlij komentarz